Długo zastanawialiśmy się w jaki sposób chcemy zobaczyć słynne pływające wioski przy jeziorze Tonle Sap. Z początku chcieliśmy płynąć łodzią bezpośrednio do Phnom Penh - ale to nam odradzono, jako niezbyt ciekawe. Można też było wykupić zorganizowaną kilkugodzinną wycieczkę - ale to zaś było dość drogie. Wyczytaliśmy jednak, że to właśnie trasa do Battambang jest najbardziej urokliwa - dlatego też dodaliśmy do planu trasy to mniej turystyczne miasteczko.
Pobudka była wczesna - łódka miała ruszyć o 7 rano. Mocno zaspani dojechaliśmy do portu, gdzie naszym oczom ukazała się mocno starawa łódź. Tym mamy płynąć 9 godzin? Bo bynajmniej nie wygląda, że tyle wytrzyma. Do łódki pakują z każdym kwadransem coraz więcej turystów i kilku lokalsów. Widząc nadjeżdżający kolejny bus - zastanawiam się gdzie ich zmieszczą. Głupie pytanie - przecież dach jest cały wolny. Napakowani na full odpływamy prawie zgodnie z rozkładem 2 godziny później. Najpierw płyniemy przez jezioro, które dziś jest mocno wzburzone i zaliczamy naprawdę solidne przechyły, tak mocne, że część pasażerów z dachu ewakuują na dół. Potem wpływamy już w spokojną krętą rzekę, którą płyniemy przez kolejne długie godziny. Trasa faktycznie nie jest nudna, ponieważ cała rzeka i wybrzeże usiane są wioskami. Część z nich to właśnie owe pływające wioski - metalowe chaty na tratwach, część drewniane łodzie gdzie mieści się cały dobytek rodziny, ale część to w sumie szałasy zbudowane z kilku kijów pokrytych folią. Oczy się szeroko otwierają - jak można tak żyć, koczując na ziemi pod dachem z folii, pośród wysypiska własnych śmieci (bo tu śmieci po prostu rozrzucają koło domu)? Niezależnie jednak od stanu chaty, z każdej, ale to każdej wybiegają roześmiane dzieciaki, aby tylko pomachać nam na powitanie. To niesamowite, jaką to im sprawia radochę :-) i że im się to nie nudzi. Solidarnie odmachujemy ręką z powrotem - bo jak możnaby nie reagować na ten wybuch entuzjamu. I tak właśnie płyniemy sobie i machamy i chłoniemy ten dziecięcy bezgraniczny optymizm.
U celu naszej podróży na brzegu czeka już grupa hotelowych naganiaczy, którzy próbują zabrać białasa do swojego hotelu i dostać prowizję. My zrobiliśmy już wcześniej rezerwację i okazuje się, że od 2 godzin czeka już na nas kierowca aby nas zabrać kilkaset metrów do hotelu. Nasz pokój trochę straszy kafelkowymi ścianami jak w masarni, ale ma wygodne duże łóżka, więc nie narzekamy.
Następnego dnia wynajmujemy tuk-tuka by objechać pobliskie atrakcje. Naszym kierowcą zostaje Taa, który ujmuje nas swoją historią. Taa nie wie ile ma lat i kiedy ma urodziny, bo urodził się w ciężkich czasach, gdzie nikt tego nie notował i nikt mu tego nigdy nie powiedział. Większą część jego rodziny wymordowali Czerwoni Khmerzy. On sam nie skończył szkoły, bo nie było wtedy szkół - teraz nie może dostać lepszej pracy bo nie ma wykształcenia. Rok temu ciężko zachorował i musi od tego czasu więcej wydawać na lekarzy i leki - tym samym musiał zabrać swoją córkę ze szkoły, bo nie stać go było na opłaty. Taa marzy by zabrać swoją rodzinę na wybrzeże, bo nigdy nie widzieli swojego morza. Chciałby pojechać do Tajlandii do pracy, ale paszport i wiza za dużo dla niego kosztują. Jego historia naprawdę robi na nas wrażenie...
Z turystycznych atrakcji zaliczamy przejażdżkę na unikalnym bamboo train - czyli pociągu, który wygląda jak tratwa na kółkach, ale mknie prawie 50 km/h - prawdziwy masaż dla siedzenia. Docieramy do wioski, gdzie dopadają nas dzieciaki i pokazują fabrykę cegieł - niestety wycieczka nie jest czysto bezinteresowna, ale tego można się było spodziewać. Z powrotem silnik naszego bambusowego pociągu się psuje, więc musimy się podczepić pod inny wagonik - który zostaje przyczepiony do naszego siłą rąk kierowcy. Zaliczamy też wspinaczkę na pierwszą górkę w mega upale. Na szczycie czekają świątynie i jaskinie o niechlubnej famie - gdzie Czerwoni Khmerzy spychali swoje ofiary - by nie marnować pocisków...
Intensywny dzień kończymy próbując dostać się do dentysty, ponieważ jak na złość zaczęła mnie boleć ósemka i nie chce przestać:-(. Te zęby zawsze sobie znajdą nieodpowiednią porę na dokuczanie...