sobota, 8 czerwca 2013

Coś się kończy, coś się zaczyna…

To się kiedyś musiało zdarzyć…nasza podróż dobiegła końca. Cztery i pół miesiąca bycia w drodze, nieustannych przygód, nowych doświadczeń i beztroski - Tajlandia, Kambodża, Wietnam, Laos, Birma, Malezja, Indonezja i Singapur. Niby tylko jeden kawałek świata, a jednak jak bogaty i różnorodny. Udało nam się praktycznie zrealizować całą zamierzoną trasę oprócz Indii, na które po prostu nie starczyło czasu, ale za to pojechaliśmy do Birmy, która nie była w pierwotnych planach. Co ciekawsze, praktycznie pokonaliśmy dokładnie taką trasę, jaką na samym początku narysowaliśmy sobie palcem po mapie :). To, co wydawało się odległą krainą z marzeń, dziś jest już pieczątką w paszporcie.

Czy było ciężko zorganizować tę podróż?
Nie. Było zaskakująco łatwo. Wystarczy znajomość podstawowego języka angielskiego oraz trochę mowy ciała by porozumieć się w każdym zakątku Azji Południowo Wschodniej. Wiadomo, nie zawsze się dogadasz w każdej kwestii nawet jeśli śmigasz po angielsku, ale zazwyczaj są to mało istotne kwestie (przykład: pokazuję na coś na straganie ulicznym i pytam: what is it?/co to jest? - W odpowiedzi słyszę: one dollar. Nie dowiedziałam się o pochodzeniu danej rzeczy, ale za to wiem, że tanio mogę sama się o tym przekonać). Noclegi znajdą Cię zazwyczaj same, zanim zaczniesz ich dobrze szukać - na każdym przystanku autobusowym, w każdym porcie, lub uliczce zaczepi Cię ktoś, kto Cię zapyta czy szukasz noclegu i chętnie pokaże Ci zaprzyjaźnioną kwaterę. Oczywiście z jakością bywa różnie, gdy jednak chcesz trafiać w sprawdzone miejsca - niezastąpioną pomocą jest portal tripadvisor, przewodnik lub najlepiej porada spotkanych po drodze innych podróżników. Główne wyznaczniki wyboru noclegu: czyste łóżko i czysta łazienka. Prawie wszędzie spaliśmy w pokojach z wiatrakami i było naprawdę ok. Wyjątkami są duże miasta - stolice, gdzie czasem kusiliśmy się na klimę. W całej podróży najgorszą temperaturę miał Bangkok, gdzie po wyjściu spod prysznica już było się spoconym oraz Bagan w kwietniu, gdzie musieliśmy robić sobie sjestę pomiędzy 12.00 a 16.00, bo można było ducha wyzionąć w upale. Są różni ludzie i różne potrzeby. Trzeba odpowiedzieć sobie samemu - czy wolę np. mieć podstawowy standard domku zaraz przy pięknej plaży, czy za tę samą cenę bardziej wypasiony domek, ale w głębi wyspy. 
Wielkim pozytywem długiego podróżowania jest duży zapas czasu, który powoduje, że nawet długie i mało komfortowe podróże stają się łatwo przyswajalne, a spore opóźnienia nie skutkują w nadmiernej irytacji. Mam czas, mogę poczekać, nie stresuję się, nigdzie mi się nie śpieszy (Błażej śmieje się, że podróż do Azji miała mnie nauczyć cierpliwości, ale jestem ciężkim przypadkiem i chyba nie do końca się to udało). Długa podróż powoduje też pewnego rodzaju obniżenie oczekiwań, co powoduje mniej frustracji, a więcej przyjemności - przykładowo: jesteśmy na wyspie Tao i mamy naprawdę paskudną pogodę - dla nas to nie problem, bo wiemy, że pojedziemy dalej i będzie świeciło słońce, ale na przykład inna para, która przyjechała tu na dwutygodniowe wakacje, najchętniej złożyłaby reklamację, bo przecież w Tajlandii miało nie padać. 

Co było najtrudniejsze?
Podjąć decyzję o wyjeździe :). Dyskusję na ten temat toczyliśmy kilka dobrych lat, zanim zapadła finalna decyzja. Na początku mieliśmy pomysł by jechać na rok dookoła świata, ale jako że w ogóle nie mieliśmy doświadczenia w długim podróżowaniu, nie wiedzieliśmy czy nam się to spodoba, zdecydowaliśmy się na krótszy okres i bardziej budżetowe miejsce jakim jest Azja. Wiadomo, pojawia się tysiąc racjonalnych pytań: a co z pracą? a co z mieszkaniem? czy jesteśmy gotowi pozbyć się oszczędności i zacząć wszystko od nowa? Jednak zastanawiając się dłużej nad tymi pytaniami, ewidentnie widać, że są to pytania na temat "mieć", a nie "być". Czy będę szczęśliwszym człowiekiem kupując samochód, czy realizując podróż swojego życia? Czy jak "tfu, tfu" coś się złego przydarzy co mnie przykuje do łóżka, to będę mieć żal do siebie, ze czegoś wcześniej nie zrobiłem? Carpe Diem! Życie jest krótkie, nie można odkładać swych marzeń w nieskończoność, bo może na nie czasu nie starczyć :).

Ile taka podróż kosztuje?
Nie tak dużo, jak Ci się wydaje :). Wszystko zależy w jakich standardach jesteś w stanie podróżować. Najtaniej podróżuje się w duecie, bo wtedy koszty pokoju dzielicie na dwa. Azja jednak jest bardzo przyjazna samotnym podróżnikom oferując praktycznie wszędzie tzw. dormitoria czyli wieloosobowe sypialnie. Za nocleg średnio płaciliśmy ok 40-50 zł za dwuuosobowy pokój, przy czym najtaniej sypialiśmy w Kambodży (6-8$ za pokój), najdrożej w Malezji (25$) i Singapurze (80$). Koszt dzienny posiłków to ok. 30 zł/os. Koszty podróży autobusami różnią się między krajami, ale np. w Tajlandii podróż klimatyzowanym autobusem Bangkok - Trat 340 km to koszt 25 zł/ os., podróż osobowym nieklimatyzowanym pociągiem Bangkok - Ayuthaya 70 km to koszt 1,5 zł/os., komfortowa kuszetka Bangkok - Chiang Mai 700 km to 80 zł/os. Spokojnie można założyć, że twój średni budżet dzienny na Azję to ok 25$, oczywiście jeśli śpisz w hostelikach, a nie hotelach :) (Ceny naszych noclegów i odnośniki do polecanych miejsc na samym dole posta).

Jak się spakować na kilka miesięcy?
Sprawa jest prosta, jeśli jedzie się w rejon mało zróżnicowany klimatycznie, jakim jest Azja Płd Wsch. Generalnie trzeba się po prostu nastawić na solidne upały :). Mieliśmy plecaki  45l, spakowane po 12-14 kg i naprawdę mieliśmy wystarczająco rzeczy, a wręcz za dużo :). W całym rejonie można tanio i szybko zrobić pranie - średnia cena to 1-2$ za kg prania. Najbardziej newralgicznym elementem garderoby okazała się bielizna, bo o ile używaną koszulkę wciągniesz na grzbiet w razie potrzeby, to z bielizną już gorzej. A czasami tak szybko się przemieszczaliśmy i bywaliśmy w nieco chłodniejszych miejscach, że wyprana wieczorem bielizna nie zawsze wysychała na rano. W efekcie - trzeba było powiększyć zapasy majtek :). Najchłodniejsze miejsca w jakich byliśmy to północ Wietnamu i miejscowość SaPa w lutym - ok. 13 C wieczorami, ale za to za dnia gorąco :) oraz wulkan Bromo na Jawie o świcie - ok. 9 C. W takich miejscach przydają się zabudowane buty, polar i kurtka wiatrówka. W ogóle zabudowane buty trekkingowe mimo że ciężkie w bagażu są niezastąpione w przypadku pieszych wycieczek. Bardzo długo zastanawialiśmy się jakie buty za sobą zabrać, czy lekkie adidasy, czy nieprzemakalne buty trekingowe. Stanęło na tych drugich i nie żałujemy, ponieważ zazwyczaj te buty ubiera się na wycieczki po górach lub treki po dżungli. Często łazi się po terenach błotnistych lub bardzo wilgotnych - warto mieć buta, którego bez oporu włożysz w błoto lub strumień. Zabraliśmy ze sobą śpiwory - te okazały się przydatne kilka razy jak były chłodniejsze noce lub pod namiotem - choć bez tego też można było sobie poradzić. Koniecznie trzeba zabrać jakiś sweter lub/oraz ciepły szal, ponieważ środki transportu lubią być przemieniane w jeżdżące chłodnie. Dla mnie standardowym wyposażeniem do klimatyzowanego autobusu lub pociągu był: ciepły szal by otulić ramiona, cienki szalik na gardło i skarpetki :). Nawet zwykłe metro tak mrozi, że łatwo o przeziębienie przez te nagłe zmiany temperatur. Najmniej użytecznym elementem bagażu była moskitiera, której ani razu nie wyciągnęliśmy. Tam gdzie moskitiera była potrzebna, była zazwyczaj dostępna jako element wyposażenia pokoju. Natomiast bardzo użytecznym przedmiotem była taśma duct tape - używaliśmy jej by zalepić np dziury w domku, w moskitierze, naprawić namiot i sandały lub zbudować tratwę :).

Czy było niebezpiecznie?
Nie. Azja jest bardzo bezpiecznym kierunkiem, to dlatego można spotkać tu tak wiele samotnych dziewczyn w podróży! Azjaci to w większości bardzo spokojni i pogodni ludzie. Głęboko wierzą w karmę i nie czynią nikomu złego, wiedząc, że to zło do nich wróci w przyszłości. Nie nadużywają alkoholu, rzadko kiedy stają się agresywni. Największym zagrożeniem podczas wyprawy było tak naprawdę poruszanie się lokalnymi środkami transportu (minibusami, autobusami, tuk-tukami) - jako, że kierowcy naprawdę jeżdżą jak szaleni, a stan dróg pozostawia wiele do życzenia. Zadziwiające jednak, że cały ten chaos drogowy całkiem nieźle funkcjonuje. Widzieliśmy po drodze tylko kilka wypadków i to zazwyczaj z udziałem motocykli, ale nic poważnego nikomu się nie stało. Tak poza tym to sami kilka razy na własne życzenie wpakowaliśmy się w potencjalnie niebezpieczne sytuacje - ale mieliśmy więcej szczęścia niż rozumu by wyjść z nich bez większego uszczerbku. Nikt nas nie okradł, jednak zachowywaliśmy środki ostrożności: nie nosiliśmy przy sobie dużej gotówki, mieliśmy saszetki pod ubraniami z kartami i paszportami. W ruchliwych miastach zawsze nosiliśmy torbę i aparat przez ramię, aby nie kusić zbytnio moto-złodziei. Często szwendaliśmy się po ciemku po różnych miastach i naprawdę nigdy nas nikt nie zaczepiał, czuliśmy się chyba nawet bezpieczniej niż w niektórych dzielnicach Warszawy.

Czy mieliśmy problemy ze zdrowiem?
Żadnych poważnych, ale oczywiście kilka przygód się trafiło. Poczynając od moich bolących ósemek, które są solidną nauczką by uporządkować swoje zęby przed dłuższymi podróżami - tym bardziej, że ubezpieczyciele dają niskie limity na leczenie stomatologiczne. Poprzez grypę Błażeja, która później przeniosła się na mnie. A kończąc na przygodach żołądkowych. Ja miałam jedno solidne zatrucie owocami morza, które rozłożyło mnie na łopatki na kilka dni, ale niezastąpiony okazał się Nifuroksazyd. Oprócz tego wiadomo, bywały momenty, że trzeba było sprintem biec do łazienki, ale toalety są wszędzie, nawet lokalsi cię wpuszczą do swojego domu widząc desperację na twarzy ;). 

Gdzie i co jedliśmy?
Azja jest absolutnie genialnym miejscem dla ludzi, którzy kochają jeść (czyt. ja). Tu się wręcz celebruje jedzenie, np. narodową rozrywką Tajów jest podjadanie:). Różnorodność dań, ilość przypraw w potrawach przysparzają o zawrót głowy. Niskie ceny jedzenia, sprawiają, że bez skrupułów będziesz kupował sobie smakołyk, jak tylko znajdziesz na niego ochotę. Jadaliśmy w różnych miejscach, bardzo dużo na ulicznych straganach, siedząc na plastikowych stołeczkach przy mini stoliczkach. Czasem w rekomendowanych przez przewodnik lub tripadvisor restauracjach (tu też wcale ceny nie są zaporowe). Bazą praktycznie wszystkich dań jest ryż, ale naprawdę nawet po kilku miesiącach on się nie nudzi. Konsumowaliśmy świeże owoce i soki z owoców. Jedyne czego się wystrzegaliśmy to lodu w mniej cywilizowanych państwach (Kambodża, Laos, Wietnam) i w mniej czystych knajpach. Pilnowaliśmy, aby woda kupowana w butelkach była zalakowana, ale np. zęby wszędzie myliśmy wodą z kranu. Częściej sensacje żołądkowe są spowodowane zamawianiem europejskiego jedzenia w Azji, niż tego lokalnego, ponieważ europejskie jedzenie słabiej rotuje i dłużej lubi leżeć w lodówce, a wszelkie dania azjatyckie są szykowane na świeżo. Jeśli naprawdę ma się ochotę na europejskie jedzenie, warto iść do rekomendowanego miejsca, będzie smaczniej i mniej ryzykownie. Zdecydowanie najlepszą radą gdzie jadać jest  by szukać miejsc, gdzie siedzi i je dużo lokalnych osób - to najlepsza gwarancja świeżości i oryginalności smaków. Zresztą czy jadąc w podróż wolisz jeść w knajpie pełnej białasów, czy w otoczeniu ciekawych ciebie ludzi, rozmawiając o przyprawach i interesujących obiektach w mieście.

Czego się nauczyliśmy?
Po pierwsze większej radości z bycia a nie posiadania. Patrząc na te w dużej mierze ubogie społeczeństwa, na dramatyczne warunki w jakich żyją, a jednocześnie na ich uśmiechy i pozytywną energię, poczuliśmy, że wiele się można od nich nauczyć. W głowach pozostają obrazy biednych wiosek w drodze do Battambang, gdzie ludzie żyli w szałasach skleconych z kilku gałęzi pokrytych folią, ale z entuzjazmem machali i krzyczeli "hello" do turystów w przepływającej łodzi. Jednak najbardziej zapadającym w pamięć obrazem dla mnie był widok w Kambodży strasznie pogarbionej i wykręconej osoby na wózku inwalidzkim (nie nawet czy to był mężczyzna czy kobieta), która obdarzyła mnie największym i najbardziej szczerym uśmiechem jaki chyba widziałam! Tylu zdrowych, pięknych ludzi mijamy co dzień na polskich ulicach, dlaczego nie stać ich na takie piękne uśmiechy?

Po drugie staliśmy się bardziej eko świadomi. Trochę to śmieszne, że człowiek musi pojechać na drugi koniec świata, aby sobie uświadomić jak wielkim problemem są wygenerowane przez niego śmieci. Wynika to chyba z tego, że w naszym cywilizowanym jednak kraju, te wszystkie nasze śmieci szybko znikają z naszych oczu. Wyrzucamy odpadki do kosza, a one potem po prostu znikają. W Azji Płd. Wsch. niestety społeczeństwa w większości są mało eko świadome - wyjątkami są jedynie Singapur i Malezja. Tu ludzie bez oporu wyrzucają śmieci na ulice, na pobocza, a co gorsze często wyrzucają odpadki prosto pod swoje domy (np. Kambodża, Laos) - i nie, nie są to odpadki organiczne, ale plastikowe, które pod tym domem będą się rozkładać przez setki lat. W efekcie obserwujesz domy, które stoją na wysypiskach śmieci i masz świadomość, że tych śmieci z latami będzie tylko przybywać - naprawdę przerażające. Kolejny przykład to oglądanie cmentarzysk raf koralowych. Miejsca, które jeszcze niedawno słynęły jako piękne miejsca nurkowe i snorklowe, zaczęły obumierać ze względu na ocieplenie wód. Najstraszniejszą frazą była ta wypowiedziana przez naszego instruktora, który po rocznej przerwie zabrał nas na swój ulubiony spot nurkowy w pobliżu wysp Gili - "Jeszcze rok temu wyglądało to dużo lepiej". Jeśli zmiany na rafach widać na przestrzeni jednego roku - to co zostanie nam do oglądania pod wodą za kilkadziesiąt lat?

Po trzecie myślę, że nauczyliśmy się otwartości i umiejętności zawierania nowych znajomości. To było takie proste - wsiadasz do autobusu, siedzisz w knajpie, jesteś na wycieczce i po prostu zaczynasz rozmawiać: skąd jesteś? jak długo podróżujesz? itd.W Polsce w sumie mało poznajemy nowych ludzi, obracamy się głównie w kręgu naszych znajomych ze studiów oraz z pracy. Będąc w kilkumiesięcznej podróży poznaliśmy dziesiątki ludzi z różnych państw z przeróżnymi inspirującymi historiami. Wielu z nich to byli młodzi ludzie, którzy rzucili swoje prace w korporacjach, aby użyć życia i złapać pomysł na siebie na kolejne lata. Sporo było też naprawdę dojrzałych par, które na emeryturze zwiedzają świat i mają ponownie czas dla siebie.

Gdzie było najfajniej? :)
Ha, to się okazało pytaniem, na które najtrudniej odpowiedzieć. Każde miejsce było pod jakimś względem wyjątkowe i niezapomniane, dlatego postanowiliśmy te nasze "naj" rozpatrzyć w rozmaitych kategoriach. To jest oczywiście subiektywna opinia oparta o miejsca, gdzie byliśmy.

JEDZENIE
+ W rankingu wygrywa Tajlandia ze swoimi wspaniałymi curry na bazie mleczka kokosowego i różnorodnością smaków oraz Malezja ze swoim boskim jedzeniem hinduskim.
- Przegrywa Birma ze swoimi tłustymi i mało wyrazistymi curry oraz Wietnam, gdzie ciężko tanio zjeść dobre mięso - rzucają często ochłapy (wyjątkiem w Wietnamie było miasto Hoi An - enklawa dobrej kuchni).





PLAŻE
+ Najpiękniejsze plaże widzieliśmy w Tajlandii z białymi piaskami, lazurowymi wodami i różnorodnością wysepek. 
- Najmniej przyjemnie było na plaży w Mui Ne, która choć była długa i piaszczysta, to mocny wiatr uniemożliwiał leżakowanie, a ilość kitesurferów, spokojne kąpanie. Plaża w kambodżańskim Kep była wąziutka i szara, ale ponoć wystarczy popłynąć na pobliską Rabbit Island by nacieszyć się białym piachem.





NAJ WIDOKI - Wietnamska Sapa ze swoimi pięknymi tarasami ryżowymi oraz księżycowy, wulkaniczny krajobraz Jawy. Pozamiejskie obszary Bali z tarasami ryżowymi i pięknie dekorowanymi domami.




NAJ SNORKLOWANIE - rafa przy Gili Meno w Indonezji.

ŚWIĄTYNIE
+ Dla nas, najbardziej zapamiętywalny był Angkor. Mimo że owszem jest oblężony przez turystów, to jest spektakularnym i zróżnicowanym kompleksem świątyń. Oprócz tego wśród świątyń wyróżnia się Wat Phra Keaw w Bangkoku poprzez swoje bogactwo wykończenia.
- Najbardziej przereklamowanym obiektem dla nas był chyba Borobudur na Jawie. Mega wysoka cena 20$ za wstęp, a obiekt naprawdę aż tak nie powala. Choć może te surowe sądy można zrzucić na przemęczenie świątynne.




LUDZIE
+ W Birmie są najbardziej uczciwi i uśmiechnięci ludzie w całej Azji. To chyba jedyne miejsce podczas podróży, gdzie spotkaliśmy się z zupełnie bezinteresowną uprzejmością. To tu ludzie się do nas dosiadali i rozmawiali i nie było drugiego dna tej rozmowy. Na drugim miejscu Kambodża, która pełna jest cudownych ludzi, których życie często usiane jest mrocznymi historiami z lat rządów Czerwonych Khmerów.
- Najmniej przyjemnych ludzi spotkaliśmy w Wietnamie. Tu ludzie byli najmniej zainteresowani naszą obecnością, nie wchodzili w ogóle w interakcje. Tu też mieliśmy do czynienia zazwyczaj z próbami naciągactwa i wyłudzenia pieniędzy np. na ulicy w Hanoi łapie mnie chłopak za nogę i zaczyna mi sklejać buta. Na pytanie ile ta jego usługa ma kosztować, oczywiście odpowiada "cheap, cheap", po czym na końcu rzuca kwotę z kosmosu. Wyjątkiem w Wietnamie jest ludność plemienna w miejscowości Sapa, są oni przemili i bardzo gościnni, a przy tym mają solidne poczucie humoru.



KOMFORT PODRÓŻOWANIA
+ Najwygodniej i najszybciej podróżowało się po Malezji. Dobra infrastruktura, pojazdy w dobrym stanie i błyskawiczne przemieszczanie się z punktu do punktu. Na drugim miejscu plasuje się Tajlandia, gdzie też nie można zbytnio narzekać :).
- Najgorzej jest chyba w Laosie, gdzie drogi są cały czas kręte i w kiepskim stanie, pojazdy też często nie najlepszej jakości i mimo że coś wygląda, że jest blisko na mapie, zajmie ci solidnych kilka godzin by tam dotrzeć. Birma jest również ciężka ze względu na chorobę lokomocyjną lokalsów oraz dziwne pory odjazdu autobusów.

AUTENTYZM I MAŁO TURYSTÓW
+ Birma to naprawdę miejsce, gdzie możesz poczuć się jako jedyny turysta w mieście. Kraj coraz bardziej otwiera się na turystykę, więc podróży tu naprawdę nie warto odkładać na później! W dalszej kolejności, autentycznych wrażeń warto szukać w Kambodży i Laosie.
- Najgorsza jest chyba Tajlandia, która jest najmocniej oblężonym przez turystów miejscem. To tu na niektórych wyspach typu Koh Tao będziesz mieć problem by wypatrzeć kogoś lokalnego, poważnie!

METROPOLIA / MIASTO
+ Spektakularny Singapur - sterylne, nowoczesne państwo-miasto, które sprawi, że kilka razy zakrzykniesz WOW!
- Nudny Yangoon - oprócz Schwendagon Paya, naprawdę nic ciekawego do zobaczenia, lepiej spakować się i jechać dalej.



SHOPPING
+ Elektronikę i sprzęt foto najlepiej kupić w Bangkoku, lokalne pamiątki i kolorowe ciuchy w Laosie, jakościowe podróbki zegarków i ciuchów w Kuala Lumpur, a na markowe ciuchy na przecenach warto zapolować w Singapurze.
- No najgorzej z zakupami jest w Birmie, tu w sumie jedyne co nam się podobało to rękodzieło. Żałujemy teraz, że nie kupiliśmy obrazków malowanych piaskiem/lub piaskową techniką sprzedawanych pod świątyniami w Bagan.

Jak widać, naprawdę ciężko jest jednoznacznie wyróżnić miejsce najciekawsze z całej naszej podróży. Jednak stosunkowo łatwo jest nam polecić destynację komuś, kto wybiera się na 1 miesięczne wakacje. Tu stwierdzamy, że najlepsza jest Tajlandia, która oferuje przekrój krajobrazów i doświadczeń: piękne wyspy i plaże, bujną dżunglę, górskie trekkingi, wodospady, świetne miejsca nurkowe i snorklowe, fantastyczne jedzenie, ciekawe obiekty turystyczne, dobrą infrastrukturę turystyczną i drogową, a do tego jest bardzo przystępna cenowo. W drugiej kolejności polecilibyśmy Indonezję z wulkanicznymi krajobrazami, pięknymi plażami oraz doskonałym nurkowaniem i snorklowaniem, to właśnie tu na pewno jeszcze chcemy wrócić.

Jak po tak długich wakacjach wrócić do rzeczywistości?
Tu będziemy mądrzy pewnie za kilka miesięcy :). Ale chyba trzeba po prostu przyjąć, że taki już jest naturalny porządek rzeczy. To w końcu praca, daje środki na realizowanie marzeń. Pracować z entuzjazmem, ale tak by nie zatracić się w pracy, mniej się stresować, każdego dnia cieszyć się małymi rzeczami i marzyć, marzyć…



Ceny noclegów (i linki do tych, które polecamy)

Tajlandia


Kambodża


Wietnam (w okresie chińskiego nowego roku - wyższe ceny!)

Laos

Birma

Malezja


Indonezja (ze śniadaniem)


Herbatka u Królowej ;)

Wracając z Singapuru, przesiadkę mieliśmy w Londynie, więc trzeba było ten czas jakoś wykorzystać :)



sobota, 25 maja 2013

Prawie, jak Azja...

Wyobraźcie sobie totalny miks Azjatów: Chińczyków, Hindusów, Malajów i wielu innych nacji, którzy zamiast w swoim dialekcie mówią do siebie po angielsku i to z brytyjskim akcentem. Nieco surrealistyczne prawda? Witajcie w Singapurze - państwie-mieście, gdzie ulice są tak czyste, że można jeść z ziemi, gdzie nowoczesne metalowo-szklane konstrukcje sąsiadują z niesamowitymi parkami i dziewiczym lasem deszczowym, gdzie najlepsze światowe marki są praktycznie non-stop w wyprzedaży :).

Singapur, czyli miasto lwa (singa - lew, pura - miasto) jest zaraz po Japonii najbardziej rozwiniętym państwem w Azji. Właściwie ciężko nawet mówić o tym miejscu, że jest Azjatyckie, ponieważ nie ma tu tego, co do tej pory oglądaliśmy: chaosu, brudu, śmieci, biedy, krzyków, charkania, plucia, bekania kierowców-samobójców. W zamian oglądamy bardzo zachodnie betonowe miasto, które działa jak w szwajcarskim zegarku. Kierowcy jeżdżą zgodnie z przepisami ruchu drogowego, ludzie zamiast w piżamkach lub sarongach, chodzą w samym markowych ciuchach, nie ma żebraków, nie ma kieszonkowców,  ulice są nieskazitelnie czyste. Jak to w ogóle możliwe? Okazuje się, że można wyćwiczyć społeczeństwo za pomocą rygorystycznych nakazów i zakazów oraz solidnych kar pieniężnych. W Singapurze np. nie można kupić gumy do żucia. Co więcej wjeżdżając do Singapuru jest limit na wwożenie właśnie gumy do żucia, a jak ktoś ją już przywiezie i wypluje na ulicę (oczywiście tylko burak tak zrobi) to może się liczyć z karą 300$. To oczywiście tylko jeden z bardziej popularnych przykładów, ale generalnie wszędzie gdzie się nie pójdzie widać tablice z informacją, czego nie wolno. W metrze wiszą instrukcje jak wchodzić do wagonu, komu należy ustąpić miejsca, zakazy picia, jedzenia, plucia i durianów;). W parku wiszą zakazy jeżdżenia na rolkach, rowerach, łowienia ryb, karmienia małp, itd. Wiadomo trochę straszą te zakazy, tym bardziej, że pewne rzeczy robi się nieświadomie - np bierze łyka wody w metrze. Jednak w większości zakazy są słuszne i przynoszą oczekiwany rezultat: idealny ład i porządek przestrzeni publicznej oraz poczucie bezpieczeństwa. Czy można się zgubić w Singapurze? Absolutnie niemożliwe! Tu wszystko jest tak dobrze oznakowane, że nie trzeba pytać ludzi o drogę, ba nawet w parku są szczegółowe drogowskazy.







Standard życia w Singapurze jest bardzo wysoki, co widać od razu patrząc na ubrania przechodniów, samochody na ulicach i niestety ceny. Po taniej jak barszcz Azji, było to dla nas solidne uderzenie po kieszeni. Najgorzej jest z cenami noclegów, które były w sumie czterokrotnie wyższe niż w pozostałych krajach. Za dwuosobowy pokój z łazienką w Azji średnio trzeba zapłacić ok 40-50 zł, tutaj musieliśmy zapłacić 180 zł i to za pokój bez okna. Po dwóch noclegach stwierdziliśmy, że jest to bezsensowne przepłacanie i przenieśliśmy się do dormitorium - czyli wieloosobowej sypialni. To pozwoliło nam trochę przyoszczędzić kasy, aby ją wygospodarować na również nietanie, za to dość spektakularne rozrywki. Zaliczają się do nich przepiękne futurystyczne ogrody Gardens by the Bay. Generalnie wstęp do samych ogrodów jest bezpłatny, a płaci się jedynie za spacer po platformie między drzewami oraz wstęp do dwóch kopuł wystawienniczych. Jedna kopuła zawiera ekspozycje kwiatowe - dla nas mało ciekawe, ale nie mogliśmy się nadziwić, widząc długą kolejkę lokalsów do alejki z tulipanami :). Druga kopuła zawiera symulację lasu deszczowego z wodospadem i pokaźnym deptakiem na wysokości. Jednak największe wrażenie robią ogrody nocą, kiedy metalowo-szklane drzewa iluminują niesamowitymi barwami, przemieniając się w kolorowe kwiaty. Dla mnie była to najpiękniejsza instalacja artystyczna, jaką do tej pory widziałam - nowoczesna, a zarazem bardzo eko.








Drugą rozrywką nad którą długo się zastanawialiśmy był park Universal Studio, do którego bilet jest dość kosztowny, jednak okazał się wart zapłaconej ceny :). Było to idealne zwieńczenie naszej podróży - totalna frajda i szaleństwo. To tutaj pokochałam Transformersów, dzięki nieprawdopodobnemu rollercosterowi z projekcją kinową 4D. Absolutnie fantastyczne! To tak jakby całkowicie zanurzyć się w filmie i stać się bohaterem akcji - uciekając w pościgach, spadając z dachu. Tak chyba musi wyglądać przyszłość kinematografii. Choć przyznaję, że obejrzenie całego filmu mogłoby być bardzo męczące, tak mocno człowiek się wczuwa.



Singapur jest kolejnym kulinarnym rajem na trasie naszej podróży, ponieważ oferuje miks wszystkich kuchni azjatyckich w odpowiednich warunkach sanitarnych. Jest to miejsce, gdzie bez oporu sięgniesz po napój z lodem, sushi oraz co bardziej podejrzanie wyglądające dania. Co więcej możesz tego wszystkiego spróbować za całkiem przystępne pieniądze, jeśli jadasz w tzw. food courtach - czyli halach wypełnionych budkami z rozmaitym jedzeniem. Za jedno danie zapłacisz ok 12 zł, za napój 3,5 zł. Jedynym problemem okazuje się podjęcie decyzji - co dzisiaj chcę zjeść:). Jako, że jest to bardzo zachodnie miejsce znajdziesz tu również wszelkie inne kuchnie świata, ale przygotuj się na odpowiednio wyższy rachunek.



Niesamowite wrażenie robią parki, które są olbrzymie, pięknie zaaranżowane i nieskazitelnie czyste. Odwiedziliśmy ogrody botaniczne z wodospadami, strumieniami i sterylnymi alejkami idealnymi na rolki, na których niestety nie wolno tu jeździć. Byliśmy w szoku wchodząc do rezerwatu McRitchie i oglądając piękną dziką dżunglę pełną małp oddaloną dosłownie o 20 minut od centrum miasta. Woda w jeziorze była tak czysta, że widać było dno, ale niestety nie wolno tu pływać. Tak czy siak mimo zakazów i nakazów te oazy zieleni były absolutnie najpiękniejszymi parkami jakie widzieliśmy do tej pory na świecie.







Wydawało nam się, że Singapur to będzie idealny przystanek na ostatnie zakupy pamiątek. I owszem jest do doskonałe miejsce, ale głównie do zakupu markowych ubrań, które bywają tutaj non stop na wyprzedaży. Jednak tak czy siak nawet po 50% obniżce kosztują dość pokaźne sumy. Nie uświadczy się tu w ogóle podrabianych zegarków, koszulek, torebek, itd. Są to takie pseudo podróbki, gdzie nazwa marki jest zawsze w jakiś sposób przekręcona, a jakość jest mocno wątpliwa - była to też nowinka w porównaniu do pozostałej części Azji, która wręcz ocieka w fałszywki i to niektóre całkiem niezłej jakości. Chinatown, to oczywiście centrum tanich pamiątek, jednak mieliśmy wrażenie, że są one tutaj naprawdę kiczowate. Nie znaleźliśmy tutaj naprawdę ładnych, tanich artystycznych przedmiotów, jakie można kupić w innych krajach na rozmaitych targach.



Czy Singapur nam się podobał? Tak, oczywiście - jako nowoczesne, doskonale zorganizowane państwo pełne ciekawej architektury i zielonej przestrzeni. Była to pewnego rodzaju inspiracja, jak mogłoby wyglądać w Polsce, jeśli solidnie ustawić społeczeństwo i wpompować odpowiedni kapitał. Jest to wyznacznik poziomu życia, do którego chciałoby się dążyć. Ale jedno trzeba zaznaczyć, ktoś kto odwiedził tylko Singapur, nie może powiedzieć z czystym sumieniem "byłem w Azji", bo to zupełnie inna Azja ;).

piątek, 24 maja 2013

Gdzie jest Meno? - W oddali od Bali ;)


"To musi być idealny pobyt!" - tak powiedzieliśmy sobie, wiedząc, że to nasze ostatnie leniuchowanie na plaży podczas naszej podróży. Na cel została obrana maleńka wysepka Gili Meno, która leży w pobliżu większej wyspy Lombok, pomiędzy wyspami Gili Air i Trawangan. O wyspach Gili nasłuchaliśmy się z różnych źródeł, że są fantastycznym miejscem do totalnego relaksu, toteż oczekiwania adekwatnie wzrosły. Nasza podróż do celu niestety nie okazała się szybka i była źródłem wstępnych frustracji, ucząc nas po raz kolejny, że niestety kiedy w grę wchodzą pieniądze, uczciwość chowa się do kieszeni. Najbardziej bolało to, że pracownik biura podróży kłamał mi prosto w oczy, mimo że mógł tak czy siak zarobić pieniądze będąc uczciwym. Cóż, dobrze, że dotarliśmy na miejsce - 6 godzin później niż planowaliśmy, ale dotarliśmy. Pragnienie "idealnego pobytu" nie pozwoliło nam wybrać pierwszy lepszy nocleg, a nakazało szukanie miejsca doskonałego, blisko doskonałej plaży :). Toteż jak te głupki krążyliśmy z plecakami po wyspie, ale trud nie poszedł na marne - znaleźliśmy to, czego szukaliśmy - Kontiki Cottage.

Gili Meno jest kropką na mapie, płaską jak patelnia wyspą o obwodzie 2 km. Aby ją obejść spacerem wzdłuż brzegu wystarczą 2 godziny, aby ją obiec, ponoć starczy 25 minut, ale tego nie próbowaliśmy. Na wszystkich wyspach Gili nie ma w ogóle asfaltowych dróg oraz zmotoryzowanych środków komunikacji. Najszybszym spotykanym transportem jest rower oraz bryczka ciągnięta przez konia, które poruszają się małymi ścieżynkami wzdłuż brzegu. Wśród wszystkich trzech Gili - to właśnie Meno ma opinię tej najspokojniejszej i najmniej oblężonej. Cytując za przewodnikiem "to miejsce do spełnienia twoich fantazji z cyklu Robinson Crusoe". I faktycznie - na Gili Trawangan tłok i hałas, na Meno spokój, pustka i totalny chill-out. Okolice wyspy słyną z doskonałych miejsc snorklowych i nurkowych, co było kolejnym argumentem, aby tu przyjechać. Jednak tu rzeczywistość przerosła nawet oczekiwania. Wystarczyło z naszej plaży wejść do wody i odpłynąć dosłownie 2 metry (!) od brzegu, aby zobaczyć absolutną eksplozję kolorów. Zaraz przy naszej plaży była przepiękna rafa koralowa w bardzo dobrym stanie, która była wręcz oblężona przez różnorodne ryby - prawdziwe WOW. Nie było w ogóle opcji, aby wejść do wody i nie zanurzyć głowy. Patrząc na osoby pływające obok z głową na wierzchu - chciało się wręcz krzyczeć "człowieku, czy ty w ogóle masz pojęcie co pływa pod twoimi nogami!". Jednego dnia obeszliśmy sobie dookoła całą wyspę, snorklując w różnych innych polecanych miejscach, ale okazało się, że to właśnie punkt obok naszej plaży jest najciekawszy. Co więcej, wykupiliśmy nurkowanie na ponoć najlepszym punkcie nurkowym - a i tak mieliśmy wrażenie, że snorklując koło nas widzieliśmy paradoksalnie więcej ryb niż nurkując. Co prawda trafiliśmy na bardzo trudne warunki - mocne prądy i bardzo słabą widoczność, które sprawiły, że było to nasze najtrudniejsze nurkowanie do tej pory. Była to dosłownie walka, a nie czysta przyjemność. Tym razem jednak udało nam się zobaczyć na wyciągnięcie ręki olbrzymie żółwie morskie, co wynagrodziło trudy zmagania się z prądem. Niestety, ponownie podczas nurkowania naszym oczom ukazały się spore połacie martwej rafy koralowej, a nasz instruktor zmartwiony przyznał, że jeszcze rok temu wyglądało to wszystko dużo lepiej. Powiem szczerze, że ten widok jest mocno przerażający - daje do myślenia, że za kilka, kilkadziesiąt lat może w ogóle już nie być, co oglądać pod wodą… Martwe koralowce są również powodem, dla którego naprawdę ciężko jest znaleźć dobrą piaszczystą plażę na Meno (nam się oczywiście udało ;)). Zdecydowana większość wybrzeża jest usiana resztkami koralowców i muszlami, co czyni plażowanie mało wygodnym, ale za to spacerowanie ciekawym. Ja wpadłam w istny szał zbierania muszelek, co się przełożyło na dodatkowe 2 kg w moim bagażu :). I tak upłynęły nam sielsko dni na plażowaniu, snorklowaniu i spacerach - po prostu bosko, szkoda, że tak krótko!











Po wyspach Gili, wróciliśmy na dosłownie 3 dni na Bali i stanęliśmy przed wyzwaniem - jak w tak krótkim czasie, zobaczyć, tę popularną i zdecydowanie większą wyspę, aby jakkolwiek móc się wypowiedzieć na jej temat. To, co na pewno możemy powiedzieć - to Bali jest zupełnie inne od wszystkiego co widzieliśmy w pozostałej części Azji. Mówiąc inne - mamy głównie na myśli wymiar artystyczno - architektoniczny. Tu, nie przesadzając każdy dom jest absolutnym dziełem sztuki - z pięknie zdobionymi bramami, drzwiami, okiennicami, z domowymi kapliczkami i rzeźbami. Bali jest wyspą artystów i pięknych przedmiotów- występuje tu jakieś skupisko uzdolnionych ludzi, które skutkuje w nieskończonej ilości sklepów i warsztatów z rzeźbami, obrazami, ubraniami. Kto urządza dom i lubi takie nieco bardziej egzotyczne dodatki - zdecydowanie powinien się tu wybrać. Główny wpływ na tę różnicę ma pewnie to, że jest to pierwsze miejsce jakie widzieliśmy, w którym dominuje religia hindu w swoim oryginalnym balijskim wydaniu, pełna antycznych demonów wyzierających na ulicach. Co więcej, Bali jest pełne przepysznego jedzenia. Mieliśmy chyba wyjątkowe szczęście, bo cokolwiek tutaj nie zjedliśmy było absolutnie obłędne, czy to tradycyjna kuchnia indonezyjska, czy też bardziej europejskie dania. 







Jako pierwszy punkt naszych odwiedzin wybraliśmy miejscowość Ubud uznaną jako centrum artystyczne całej wyspy. Mieliśmy tutaj okazję zobaczyć wyjątkowy balijski taniec Legong, w którym to mimika twarzy odgrywa większe znaczenie niż ruchy ciała. Tancerki i tancerze mieli praktycznie cały czas maksymalnie wytrzeszczone gałki oczne i nieco napięty wyraz twarzy, co robiło nieprawdopodobne wrażenie. Cały taniec odbywał się w takt muzyki wygrywanej przez około 20 cymbalistów. Siedzieliśmy w pierwszym rzędzie i przyznaję, że po 30 minutach moje uszy nie mogły już absolutnie ścierpieć natężenia dźwięku i musiałam przytkać uszy, aby osłabić trochę siłę decybeli. Cały spektakl był naprawdę wyjątkowy i zupełnie inny od wszystkiego, co do tej pory widzieliśmy. 





W Ubud trafiliśmy również na ceremonię kremacji jednego z członków rodziny królewskiej (chyba mamy szczęście do tego rodzaju ceremonii, ostatnio w Kambodży trafiliśmy na kremację króla). Jednak zamiast oglądania ceremonii do końca, wybraliśmy spacer na pobliskie pola ryżowe i byliśmy zachwyceni jak szybko można uciec od tłoku i szumu ulicznego w totalną wioskę. Niestety tym razem pogoda nie dopisywała i złapała nas po drodze solidna ulewa, która zmusiła nas do przeczekania godziny pod pierwszym napotkanym dachem. Kontynuowaliśmy spacer brodząc w klapkach w błocie między soczyście zielonymi tarasami ryżowymi, ciesząc się widokiem i ciszą.





Kolejnego dnia, aby zażyć jak najwięcej widoków, zdecydowaliśmy się na wykupienie wycieczki rowerowej. Wyprawa rozpoczynała się wcześnie rano od śniadania z widokiem na wulkan Batur. Następnie pojechaliśmy na degustację kawy na jedną z lokalnych plantacji, gdzie chętni mogli za opłatą spróbować najdroższej kawy świata - Luwak. Dla niewtajemniczonych informacja jak powstaje ta luksusowa kawa, na wypadek jakby jakiś znajomy Was uraczył tym rarytasem. Otóż ziarna kawy Luwak są wydobywane z odchodów (!) zwierzęcia z rodziny łasicowatych, które to zwierzę właśnie potocznie jest nazywane Luwakiem. Ziarna kawy, które przechodzą przez układ pokarmowy nie zostają strawione, ale nadtrawione - przez co kawa traci gorzki smak a zyskuje nowy łagodny aromat. Podziękowaliśmy jednak za to wytrawne cat-poo-ccino i zadowoliliśmy się naszą tacą testerską. Po degustacji nastała pora, aby wsiąść na dwa kółka i zacząć pedałować, a właściwie dać się ponieść drodze, ponieważ jako zacne leniuchy wybraliśmy wycieczkę rowerową, na której się zjeżdża tylko w dół góry :). Po drodze oglądaliśmy pola ryżowe, natknęliśmy się na parę młodą wychodzącą ze świątyni oraz odwiedziliśmy jeden z tradycyjnych balijskich domów. Ponownie mieliśmy okazję się przekonać jak wyjątkowa jest ta kultura. Tu wszyscy synowie mieszkają ze swoimi rodzinami w obrębie swojego rodzinnego domu, a córki wyprowadzają się do rodziny męża. W obrębie jednego płotu mieszka zatem zazwyczaj kilka rodzin, ale to najmłodszy syn ma największe obowiązki, ponieważ to on jest odpowiedzialny za pielęgnowanie swoich rodziców i uprawianie rodzinnego pola ryżowego. Rzadko kiedy synowie wyprowadzają się poza granice swojego domu rodzinnego, a już w ogóle niewyobrażalne jest sprzedanie swojego domu, co przysporzyłoby całej rodzinie pecha. Balijczycy wierzą bardzo silnie w karmę, dlatego też są zazwyczaj bardzo miłymi i uczciwymi ludźmi, ponieważ wszystko co czynią ma wpływ na ich przyszłe wcielenie. Nie przejmują się tym, że są ubodzy - taka najwyraźniej była ich karma, teraz mogą tylko czynić dobrze, aby zapewnić sobie oraz swoim dzieciom dobrą karmę na przyszłość. Świątynia rodzinna to miejsce wyjątkowego kultu, nie można do niej wejść, chyba, że się zyskuje specjalne przyzwolenie od rodziny. To tu karmi się co rano duchy, to tu odbywają się najważniejsze ceremonie rodzinne takie jak choćby tradycyjne spiłowywanie kłów. Tę ceremonię wykonuje się u dorastających nastolatków, a jej celem jest  wypędzenie z człowieka sześciu złych duchów: pożądania, chciwości, gniewu, pychy, kłamstwa i zazdrości. Ceremonia ta ponoć jest bardzo kosztowna, dlatego często łączy się ją z inną uroczystością taką choćby jak ślub (!). Intensywne zwiedzanie zakończyliśmy delektując się nieziemskim balijskim masażem z użyciem olejku jaśminowego - za godzinę masażu bagatela 23 zł.








Naszego ostatniego dnia na Bali zdecydowaliśmy się wynająć kierowcę i objechać kawałek wybrzeża, aby zobaczyć czy faktycznie plaże na Bali są kiepskie, jak twierdzili napotkani po drodze turyści. Pojechaliśmy w kierunku półwyspu Bukit, gdzie naszym oczom ukazały się pokaźne klify, turkusowe morze z potężnymi falami i biało-czarne plaże. Plażowanie w tym obszarze było nie lada wyzwaniem gdyż co chwila plaża była zalewana przez wdzierające się agresywne fale. Spróbowałam raz "puścić" się z falą i dobrze na tym nie wyszłam - z solidnie zarysowanym brzuchem, łokciem i kolanem - fala przetarła mnie po piachu jak po papierze ściernym. Za to widoki były faktycznie niezmiernie malownicze, dając uciechę fotograficznej pasji Błażeja. Nasz dzień zakończyliśmy w najbardziej popularnej i mega zatłoczonej miejscowości Kuta, gdzie starczyło nam sił tylko, aby przyłożyć głowę do poduszki.







"Czy Bali jest przereklamowane?" - zapytała Pati - i cały czas się zastanawiam jak na to pytanie odpowiedzieć. Na pewno Bali jest oblężone przez turystów i jest również bardzo zakorkowaną wyspą. Jest tu drożej niż na poprzednich wyspach i trzeba naprawdę uważać na ceny, bo niektóre miejsca i rzeczy są mocno przepłacone, wystarczy uciec z głównej ulicy i ceny już znacznie spadają. Plaż na Bali nie umiem ocenić, bo byliśmy tylko na południu, gdzie były naprawdę mocne fale, co utrudniało pływanie i opalanie, a przypuszczam, że w innych zakątkach może być zupełnie inaczej. To co na pewno mogę powiedzieć, to, że zjechaliśmy jednak solidny kawałek Azji, a Bali mimo, że było na końcu naprawdę nas wieloma aspektami zachwyciło: sztuką, jedzeniem i oryginalną kulturą.