Idziesz chodnikiem, masz wrażenie, że jesteś jedynym turystą w całym mieście, dookoła Ciebie lokalne kobiety i mężczyźni w spódnicach odwracają z zaciekawieniem głowę i witają Cię promiennym uśmiechem krzycząc "hello" lub "bye bye" - witaj w Birmie - kraju wielu bogactw, z których największym są ludzie.
Birma to kraj najsympatyczniejszych ludzi w całej Azji. Nigdzie indziej podczas naszej podróży nie spotkaliśmy tylu uśmiechniętych i przyjaznych osób. Już pierwszego dnia zostaliśmy zaszokowani ich niesamowitą gościnnością, kiedy zwiedzaliśmy najsłynniejszą świątynię w Yangoon - Shwedagon Paya. Akurat tak się zdarzyło, że z tym naszym zwiedzaniem trafiliśmy na najważniejsze święto w roku dla tego miejsca - Shwedagon festiwal. Świątynia była pełna lokalsów, którzy przyszli polać buddę wodą na szczęście i pomodlić się. W świątyni wydawano tego dnia darmowe posiłki dla wszystkich chętnych. Ustawiliśmy się w kolejce do posiłku, ale zaraz podbiegł do nas ktoś z obsługi i zaprosił nas na sam przód kolejki - nalegając abyśmy nie stali tylko poszli za nim. Następnie naładowano nasze michy do pełna, znaleziono nam wygodną miejscówkę i non stop proponowano repety. Towarzystwa dotrzymywał nam chłopak z obsługi, który chciał poćwiczyć swój angielski - i jak tu nie czuć się dopieszczonym! Podczas zwiedzania świątyni zauważyliśmy, że lokalsi robią nam ukradkiem zdjęcia komórkami. To się jeszcze nam nie zdarzyło do tej pory :-). Kiedy ośmieliłam jedną osobę, że nie musi się chować i może zrobić sobie zdjęcie, zapoczątkowało to ciąg pozowania do zdjęć z lokalsami. I tak mamy naprawdę cały album zdjęć z zupełnie nieznajomymi osobami, które nas obejmują lub ściskają za rękę - ciekawe doświadczenie :-).
SHWEDAGON PAYA
Birmańczycy są wyjątkowo uczciwi, nie zawyżają cen w taki sposób jak robią to sąsiedzi, dzięki czemu turysta może się wyluzować i nie myśleć na każdym kroku czy go robią w balona. Pytanie jak długo potrwa ten stan rzeczy? Kraj jest odwiedzany przez coraz większe rzesze turystów, którzy są łatwym źródłem zarobku. Oby Birmańczycy nie zaczęli śladem sąsiadów doić ich na potęgę. Pierwsze ślady turystycznego "wynaturzenia" już są widoczne. My doświadczyliśmy ich próbując zrobić kilku osobom o ciekawych twarzach zdjęcie, a oni niestety w zamian za fotkę zażądali pieniędzy. Innym przykładem jest nasza wycieczka o świcie na jezioro Inle. Wydawało nam się, że o tej porze na jeziorze będzie wielu rybaków. Zresztą nasz kierowca łódki również nas zapewniał "yes, you will see fishermen" ("tak, zobaczycie rybaków"). Najwidoczniej zapomniał doprecyzować, że to będzie "a fisherman" (jeden rybak) i to w dodatku fałszywy foto-rybak, który nie łowi ryb tylko wypływa o świcie na jezioro by pozować do zdjęć. Byliśmy mocno zawiedzeni tą foto-gimnastyką rybaka, bo w końcu szukaliśmy autentycznych widoków. Okazało się, że prawdziwi rybacy wypływają na jezioro dopiero koło 8.00 i zamiast używać fotogenicznych :-) koszy rybackich używają oczywiście lekkich sieci. Cały czas jednak praktykują nietypową metodę wiosłowania nogą i nie robią tego tylko pod turystów.
INLE LAKE
|
Pływające ogrody pomidorów |
|
Orzeźwiająca kąpiel w jeziorze?;) |
Tradycyjnym, popularnym wśród mężczyzn i kobiet strojem jest longyi, czyli zszyty kawałek materiału, który następnie jest wiązany z przodu przez mężczyzn, luz zakładany z boku na biodro przez kobiety. Ulice są zatem pełne facetów w spódnicach, a spodnie praktycznie noszą tylko turyści. Kiedy pierwszy raz ten nietypowy widok skomentowałam uśmiechem i słowem "fajnie", Błażej spojrzał na mnie bykiem i powiedział "nawet nie myśl, że w czymś takim będę chodził" :-). Birmańczycy ubierają się skromnie, mają zasłonięte longyi nogi oraz noszą tylko koszulki z rękawkami. Niemile jest widziane publiczne odsłanianie ciała, a już zdecydowanie nie w świątyniach, gdzie standardowo tak jak w innych krajach jest szereg zakazów. Zabronione są buty, skarpetki, topy na ramiączkach, krótkie spodenki. Jako, że Birma to kraj tysięcy świątyń i praktycznie codziennie się jakąś zwiedza, trzeba się przyzwoicie ubierać i nie wystawiać ciałka na promieniowanie słoneczne. Zakaz noszenia obuwia nie byłby problemem, gdyby dotyczył tylko samego wnętrza świątyni. Jednak w Birmie zakaz ten zazwyczaj dotyczy całego obiektu, w tym również schodów. Wyobraźcie sobie zatem zwiedzanie Bagan, które słynie z najwyższych temperatur w kraju i setki świątyń rozrzuconych w polu. Chcesz się wdrapać na szczyt świątyni by zobaczyć imponującą panoramę dookoła, a słońce jest w zenicie, nie zapewniając cienia z żadnej strony. Kamienne stopnie są jak patelnia i nasze europejskie stopy nie są w stanie tego znieść, tylko pokornie muszą poczekać do późniejszych godzin popołudniowych, by zaznać trochę cienia. Plus taki, że to właśnie o zachodzie widoki robią największe wrażenie :-).
|
Faceci w spódniczkach |
BAGAN
Krępującej sytuacji z ubiorem, a właściwie jego brakiem doświadczyłam dwukrotnie. Pierwszy raz było, to kiedy postanowiłam popływać w jeziorze Inle. Kierowca zatrzymał łódź pod domem na palach na środku jeziora, gdzie nasz przewodnik głosił, że można zażyć bezpiecznej kąpieli. Wskoczyłam do wody szybko w bikini, gdyż w sumie nie było lokalsów oprócz naszego kierowcy. Popływałam trochę wokoło, a potem pojawił się problem z wyjściem z wody. Nie było to proste, ponieważ bałam się stanąć na dnie, które było porośnięte grubą warstwą wodorostów - w sumie nawet nie wiem jak było głęboko. Musiałam się jakoś wgramolić na łódkę, a w międzyczasie na tarasie domu zebrała się lokalna męska publika. I nie wydawało się, że patrzą na spektakl mojego zmagania z łódką, a raczej na nadmierną ekspozycję białej skóry - w ich oczach pływałam w bieliźnie. Drugi raz kiedy zaplanowaliśmy publiczną kąpiel, tym razem w basenie olimpijskim w Mandalay, byłam już mądrzejsza i przygotowałam sobie strój. Na basenie praktycznie byli sami faceci i tylko kilka małych dziewczynek ze szkółki pływackiej. Miałam wrażenie, że wszystkie oczy są skierowane na mnie i zastanawiają się, czy też biała zrobi striptease. Ale tym razem zostałam w koszulce, okutałam nogi w swój sarong i wskoczyłam w nim do wody - i tym sposobem przestałam być źródłem sensacji.
Tutejsza kuchnia jest dość tłusta. Na śniadanie serwuje się "bagietki" smażone w głębokim tłuszczu lub inne smażone ciastka. Birmańskie curry nie są w ogóle ostre i w smaku bardziej przypominają polskie gulasze. Niestety powierzchnia curry jest pokryta grubą warstwą oleju, który ma ponoć chronić danie przed utratą świeżości, jak dłużej stoi w garnku. Wielkim plusem jest tradycyjna metoda serwowania dań w małych miseczkach, które dają możliwość wypróbowania wielu rzeczy. Praktycznie przy zamówieniu jednego curry na stół jako dodatki wjeżdża ryż, zupa, świeże warzywa, dipy i suszona ryba. Całość posiłku kończy się deserem w postaci przyjemnych cukierków z cukru palmowego, przypominających w smaku trochę nasze krówki lub bardziej zaskakującym "deserem" w postaci sfermentowanych kwaśnych liści zielonej herbaty z dodatkiem orzeszków, sezamu i innych chrupiących rzeczy - tego nie byliśmy w stanie zjeść :-)
|
Nasze Wielkanocne śniadanie;) |
|
Co to jest? |
|
I co tu wybrać? |
Zamiast palenia tytoniu i picia kawy lokalni mężczyźni dla pobudzenia żują betel. Na tę używkę składają się liście pieprzu betelowego, nasiona palmy areki oraz przyprawy i mleko wapienne. Sprawia to, że mają czerwone zęby i plują co 5 minut czerwoną śliną, co wygląda jakby pluli krwią. Jest to typowo męska używka, nie widziałam żadnej kobiety z czymś takim w ustach. W ogóle cały kraj jest dość mocno zdominowany przez mężczyzn. To faceci zazwyczaj przesiadują w herbaciarniach, oni mają dostęp do pewnych religijnych obiektów - np. kobiety nie mogą podchodzić i naklejać złotych listków na buddę w Mahamuni Paya oraz Golden Rock w Bago, oni bez pardonu mogą pójść się wysikać, kiedy autobus zatrzymuje się w polu - a kobietom nie wypada, więc zaciskają pęcherze.
|
Zamiast papieroska;) |
|
Na herbatce sami faceci |
|
Młode Wilki:) |
|
Wstęp tylko dla mężczyzn... |
|
...a kobiety w tyle |
Birma nie była w naszych pierwotnych planach podróży, gdyż nasz przewodnik straszył różnymi niedogodnościami - w postaci braku bankomatów, złymi drogami, kiepskimi kursami waluty, itp. Jednak okazało się, że kraj się tak szybko zmienia, że informacje z przewodnika z końca roku 2011 są już mocno nieaktualne. Mimo, że drogi faktycznie są w kiepskim stanie, to na długich trasach kursują całkiem porządne klimatyzowane autobusy. Cały czas niestety autobusy odjeżdżają o ekstremalnych porach - odjazd o. 17.00 przyjazd do punktu docelowego 4.00 rano. Tym sposobem hotelarze nie mogą zaznać spokojnego snu, bo sypiają na recepcji w hotelu, przyjmując nowych gości w środku nocy. Na początku było nam głupio włazić po ciemku do hotelu i wybudzać ludzi ze snu, ale taki tu mają dziwny system. Te dziwne pory odjazdu autobusów są ponoć podyktowane tym, że lokalsi nie chcą tracić dnia pracy na podróże i wolą podróżować w nocy. Autobusy lubią się ponoć często psuć. My doświadczyliśmy tego tylko raz, ale szczęśliwie w ciągu godziny udało się wymienić akumulatory, które totalnie padły podczas postoju. Standard pojazdu niestety nie gwarantuje dobrego snu podczas jazdy, gdyż relaks utrudniają lokalsi, którzy w dużej mierze cierpią na poważną(!) chorobę lokomocyjną. Puszczają pawia synchronizowanie - jak ktoś zacznie, to dołącza się następny - i tak mogą przez całą noc, poważnie! Potem na przystanku wychodzą z kolekcją wypełnionych woreczków - obłęd. Naprawdę jestem pod wrażeniem, że sami się nie pochorowaliśmy od samego widoku i dźwięku. Fenomenem komunikacyjnym jest również to, że mimo iż ruch jest prawostronny, po drogach kursuje wiele pojazdów z kierownicą po prawej stronie - wyprzedzanie staje się dość ryzykowne.
Standard zakwaterowania jest mocno kiepski - hotele są w dużej mierze stare i mocno zaniedbane. Historie o braku prądu okazały się prawdziwe - faktycznie co jakiś czas wysiada napięcie, ale szczęśliwie zazwyczaj działo się to w ciągu dnia jak nie siedzieliśmy w hotelu. Wiele hotelów oferuje wi-fi, tylko, że internet działa tak wolno, że lepiej nie korzystać, bo się tylko człowiek poirytuje. Nie udało nam się otworzyć również kilku witryn, bo się okazało, że są ocenzurowane przez rząd. Nie byłby to dla nas problem spać w gorszych warunkach, gdyby kosztowały po 8$, ale niestety mocno nas zdziwiło, że ceny zakwaterowania podwoiły się lub potroiły w stosunku do tego co było w przewodniku. I tym sposobem za naprawdę słabe warunki, trzeba było płacić co najmniej 25$! Sytuację pogorszył problem z wypłaceniem pieniędzy i gorszy kurs wymiany waluty. Mogliśmy bazować tylko na tym co zabraliśmy ze sobą. Efekt - w ostatnich dniach musieliśmy solidnie przeliczać wydatki by dociągnąć jakoś do końca.
MANDALAY I OKOLICE
|
Zdjęcie rodzinne:) |
|
Sagaing |
|
Inwa - lokalny środek transportu |
|
Amarapura - najdłuższy tekowy most na świecie |
|
Wróżek prawdę Ci powie;) |
|
Mingun - największa góra cegieł na świecie |
PORTRETY
|
Kobiety na budowie |
|
Mnisi zbierający dary |
|
Chrzciny |
|
Szczęśliwi ludzie:))) |
Cały czas zastanawiamy się jak w sumie podsumować tę naszą podróż do Birmy. Na pewno kraj obfituje w piękne świątynie, których urok jest spotęgowany wspaniałymi wschodami i zachodami słońca - jednak przyznajmy, że przy dłuższym podróżowaniu wpada się w "znieczulicę" świątynną. Podróżowanie po kraju może przynieść pewne niewygody i poirytowanie - kto ceni sobie przede wszystkim komfort, niech tu na razie nie zagląda. No i nie jest tanio. Jednak to, co naprawdę wyróżnia ten kraj na tle wszystkich pozostałych - to ci wspaniali, wyjątkowi ludzie, którzy czynią tę podróż niezapomnianą…
Ciekawostka - nigdzie nie spotkaliśmy tylu Polaków co w Birmie :-)