Pędząc przez Wietnam łapiemy się na tym, że brakuje nam czasu na pożądne wyspanie się, a tym bardziej na regularne pisanie postów. Pisząc tego posta, siedzimy w pociągu, gnając dalej na północ, a za sobą zostawiając wspomnienia z ostatnich miejsc.
Po głośnym, plażowym Nha Trang, spokojne miasteczko
Hoi An było dokładnie tym, czego nam trzeba było. Godzinami można się włóczyć po wąskich uliczkach uroczej starówki, a szczególnie nocą, kiedy całość jest pięknie oświetlona setkami kolorowych lampionów - bajka! Póki co, to właśnie miejsce w Wietnamie zachwyciło nas najbardziej. Hoi An słynie również z doskonałego jedzenia, którego mieliśmy okazję zakosztować - pyszne cao lai (makaron z wieprzowiną - nietłustą :-) ), ryba w sosie karmelowym, white rose (pierożki z krewetkami) i wiele innych smakołyków. Tu praktycznie każda restauracja zaprasza na lekcje gotowania. Drugą specjalnością mieszkańców jest krawiectwo, dlatego wszystkie uliczki pękają od sklepów z ciuchami, gdzie można uszyć sobie kreację na miarę. Szczerze żałujemy, że mamy tak małe plecaki, ponieważ kusi niesamowicie, aby się solidnie obkupić. Suma sumarum i tak kończy się na kolejnych, niekoniecznie obecnie potrzebnych, dodatkowych szmatkach w plecaku.
|
Panstwo na wlosciach :) |
|
Tak wyglada cale Hoi An |
|
Lokalna zabawa |
|
Japaneese Bridge |
|
Pomysl zyczenie |
Poza miastem, odwiedzamy pobliskie ruiny kompleksu świątyń My Son
położone w malowniczej górskiej dolinie. Niestety mało tu zostało
obiektów po bombardowaniach wojennych i trzeba przyznać, że po
zobaczeniu Angkor - mało, które ruiny nas chyba zachwycą. Wybieramy się
też na wycieczkę motorami w pobliskie Marble Mountains (góry marmurowe),
które pełne są jaskiń i ukrytych w nich kapliczek. U stóp gór
oczywiście kwitnie biznes rzeźbiarski. Kto chce kupić sobie marmurowego
buddę do ogródka, zdecydowanie nie może opuścić tego miejsca;-) . W
drodze powrotnej dreszczyk emocji w postaci psa, wbiegającego pod motor,
na którym jechał Błażej. Całe szczęście skończyło się tylko na obitym
kolanie Błażeja i rozprutym sandale(pies nie wiemy czy ucierpiał, bo
zwiał).
|
Linga - czyli meski symbol plodnosci - dotknij, a przyniesie szczescie. Ruiny My Son. |
|
W grotach Marble Mountains |
|
Z dostawa do kraju |
|
Easy Rider |
|
Cao Lai |
|
White Rose (pierozki z krewetka) |
|
Banh Xeo - czyli wariacje na temat nalesnika |
Przystankiem w drodze do stolicy staje się
Hue - była stolica kraju,
pełna w zabytki po królewskiej dynastii Nguyenów. Mamy mało czasu, ale
pędzimy odwiedzić cytadelę z ruinami miasta królewskiego. To co robi
chyba największe wrażenie, to uświadomienie sobie, że rodzina królewska
ze swoim dworem mieszkała tu do 1945 roku, czyli w sumie nie tak dawno
temu. To wszystko ma taką niesamowitą baśniową otoczkę, że aż ciężko
uwierzyć, że niecałe 70 lat temu, odbywały się tu walki słoni i
tygrysów, a wszystkiemu przyklaskiwał król i jego dwór w jedwabnych
kolorowych szatach.
|
Gwaltowna zmiana pogody |
|
Hue i miasto krolewskie w obrebie cytadeli |
W końcu docieramy do
Hanoi. W pierwszym momencie uderza nas chłód -
jesteśmy ewidentnie na północy i ewidentnie jest tu zima. Wrażenie zimna
potęguje fakt, że jest rano a my jesteśmy niewyspani po całonocnej mało
wygodnej podróży. Pokój ma mega szpary w oknach, ale sytuację ratuje
gorący prysznic. Wyciągamy z samego dna plecaka buty, długie spodnie,
polar. Całe szczęście w ciągu dnia się na tyle ociepla, że polar można
ściągnąć. Tracimy dech w piersiach od ilości motorów na ulicach, dźwięku
klaksonów, rozmaitości zapachów. To miasto bombarduje człowieka ilością
bodźców serwowanych na sekundę. Tu całe życie toczy się na ulicy - tu
się je, zabija się to co się je, tu się bawi, się śpi, handluje
wszystkim, czym można. Nie wiadomo gdzie podziać oczy, na czym skupić
słuch, na pewno trzeba wytężyć zmysły by po drodze nie dać się zmieść
motorowi. Tego chyba nie da się opisać, to trzeba przeżyć.
|
skarpetki Ostatni Samuraj :) |
Z miasta uciekamy na jeden dzień zobaczyć słynną zatokę
Halong. Niestety
to nie jest idealna pora roku na to miejsce, w końcu mamy zimę :-) .
Stwierdzamy jednak, że lepiej nie mieć potem wyrzutów sumienia, że
czegoś się nie zobaczyło, a chcemy przynajmniej przez jeden dzień poczuć
klimat tego miejsca. Decyzja była trafiona. Mimo, że jest trochę
mgliście, krajobraz zachwyca rozrzuconmi dookoła skałami, zatopionymi w
szmaragdowej wodzie. Mamy okazję chwilę poeksplorować bliżej kamienne
tunele i zatoczki, pływając między nimi na kajaku. Mała przyjemność a
jednak cieszy, bo człowiek płynie w wybranym przez siebie kierunku i
tempie i cieszy się ciszą w około. Skały są usiane rozmaitymi grotami i
jaskiniami - my widzieliśmy tylko jedną z nich, ale naprawdę zachwycała.
Stalaktyty i stalagmity podświetlone kolorowymi światłami ledowymi - mi
momentami przypominały formy rodem ze statku obcego (ósmy pasażer
nostromo:-) ).
W sumie minął tydzień naszej podróży, a przeżyć co najmniej na
wypełnienie miesiąca. Pędzimy dalej, ciekawi czym zachwycą nas górskie
okolice północy.
|
Halong Bay |